Moda to jest biznes

Moda to jest biznes

Dodano: 
Katarzyna Butowtt, modelka
Katarzyna Butowtt, modelka Źródło: Archiwum prywatne / Katarzyna Butowtt
– Po ubranie trzeba było stać w kolejce nawet kilka godzin. Ludzie myśleli, że modelki chodzą w ubraniach z pokazów. Otóż nie, za to w Hofflandzie mogłyśmy kupować bez kolejki – mówi Katarzyna Butowtt.

Modelką jesteś już od pół wieku....

O rany, jak to brzmi... Może lepiej powiedzieć: od pięciu dekad?

Czyli od pięciu dekad śledzisz, co jest modne. Która dekada jest twoją ulubioną?

Lata 60. Bo były zadziorne, przełamywały stare schematy. Wtedy pojawiła się krótka fryzurka Twiggy, minispódniczka i graficzne połączenia w stylu pop-art. Ale w latach 60. to byłam jeszcze dzieckiem, a nie modelką.

Przecież debiutowałaś w sklepie „Jelonek” w wieku 7 lat.

Chodziłam z tornistrem po sklepie i stałam na wystawie jak żywy manekin. Wtedy chodziłam już na balet, więc ktoś zauważył, że dobrze się poruszam, i zaprosił mnie na kolejny pokaz na targach szkolnych. Tam podpatrywałam dorosłe modelki i je małpowałam. Na mój widok można było pękać ze śmiechu.

Czy wtedy pomyślałaś, a może warto iść w tym kierunku?

No, coś Ty! Dla mnie wtedy ważniejsze było podwórko i trzepak. Mimo że tańczyłam w balecie, to byłam buntowniczką, która nie chciała nakładać siateczki na koczek. Od małego wolałam iść pod prąd. Raz przyszłam do szkoły z zielonymi paznokciami, a nauczycielka skwitowała: „Wiersza przepisać nie zdążyłaś, ale paznokcie na zielono pomalować – już tak”. Miałam 15 lat, gdy na ulicy zauważył mnie fotograf Tomek Sikora, który robił sesje dla magazynów „Perspektywy” i „Przekrój”. Potem od razu pojawiły się inne propozycje. Na początku rodzicom o tym nie mówiłam.

Bo nie było się czym chwalić? Jak się zmieniło przez tych pięć dekad podejście do zawodu modelki?

Na początku trochę się tego wstydziłam. Bo jeśli o aktorkach mówiono kiedyś cyrkóweczki i kobiety do towarzystwa, to w czym modelki miałyby być lepsze? Byłam pierwszą w Polsce modelką na targach samochodowych japońskiej firmy. Stałam przy samochodach, gdy jeden mężczyzna podszedł, strojąc sobie głupie żarty: „Ty, lala, pokaż, co tam masz pod maską?”. Już ja mu pokazałam, czyli zrobiłam wykład na temat silnika, bo wcześniej wykułam wszystko na pamięć. Zdarzyło mi się usłyszeć na pokazie: „Dawaj, rozbieraj się”. Dopiero w latach 90. supermodelki zaczęły się cieszyć większymi względami i uznaniem.

Wróćmy do lat 70. Z którym z polskich projektantów pracowałaś?

Moje początki są związane z Grażyną Hase, która projektowała dla firm odzieżowych – Cory czy Spółdzielni „Moda i styl”. W swoich nowoczesnych projektach nawiązywała do polskiego folkloru – były cytaty z pasiaka łowickiego czy wzorów z góralskich chust. Często występowałam w tych ubraniach na Cepeliadach, czego nie lubiłam, bo materiały były ciężkie, grube, gryzące. W przerwach między pokazami moczyłam z innymi modelkami nogi w fontannie pod Pałacem Kultury, aby się schłodzić. Trudno mi było sobie wyobrazić, że kobieta może w tym chodzić na co dzień.

Potem nastąpiła kolejna dekada. W latach 80. pracowałaś dla Barbary Hoff.

W tamtym czasie był mi najbliższa, bo w latach 80. zapanował styl nawiązujący do serialu „Dynastia”, wszystkiego dużo i na błysk. Za to Barbara Hoff szyła ubrania dla młodych ludzi i do noszenia na co dzień. Bawełniane T-shirty, marynarki, szerokie paski z gumy, rozkloszowane spódnice. Pierwsza w Polsce sprzedawała bluzy z napisem swojej marki, bluzy z kapturami i pikowaną kufajkę, a białe tenisówki przerabiała na czarne baletki.

Projektanci Mody Polskiej jeździli do Paryża po materiały, dodatki, a nawet buty, co mnie szokowało.

Jej Hoffland w Domach Towarowych Centrum był w latach 80. synonimem „modnej masówki”, ale kupienie tam czegokolwiek graniczyło z cudem!

Po ubranie trzeba było stać w kolejce nawet kilka godzin. Ludzie myśleli, że modelki chodzą w ubraniach z pokazów. Otóż nie, za to w Hofflandzie mogłyśmy kupować bez kolejki. Do dzisiaj mam w szafie sukienkę w żyrafy projektu Hoff. Na jeden z jej pokazów przyleciała z Paryża Ela Grabacz-Skupińska, która uczyła nas, jak chodzić po wybiegu, jak długie kroki robić i jak ustawiać biodra. Po tym pokazie przyszedł za kulisy Jerzy Antkowiak z Mody Polskiej i zapytał mnie, czy nie chcę dla niego pracować.

W tamtych czasach to było wspięcie się chyba na najwyższy szczyt.

Absolutnie tak, ogromne wyróżnienie. Pokazy Mody Polskiej były dostępne tylko dla wybrańców. Ubrania projektowali: Krysia Dziakowa, Magda Ignar, Kalina Parol, a Jerzy Antkowiak to wszystko spinał jako dyrektor kreatywny. Ich ubrania szyte były z materiałów wysokiej jakości, buty wykonane z miękkiej skóry, a rękawiczki skórzane tak delikatne w dotyku, jak jedwab. Projektanci Mody Polskiej jeździli do Paryża po materiały, dodatki, a nawet buty, co mnie szokowało na początku. Wcześniej na pokazy musiałam zabierać własne buty i rajstopy.

A co z tych pokazów Mody Polskiej trafiało do sklepów?

Niewiele, jakieś odrzuty. Większość ubrań kupował głównie ówczesny establishment, a dokładnie żony dygnitarzy. Moda Polska organizowała dla nich specjalne pokazy, w trakcie których doradzano tym paniom, jak powinny się elegancko ubierać – jak łączyć materiały, jakie dodatki dobierać: biżuterię, apaszkę, torebkę, buty. Modelki prezentowały to na sobie.

Co się z tymi projektami stało, gdy w 1998 roku upadła Moda Polska?

Na szczęście Jerzy Antkowiak zostawił dużo „smaczków” z pokazów, a resztę odkupił od syndyka masy upadłościowej. Trzymał te ubrania przez lata w swojej piwnicy. Na jego hucznych osiemdziesiątych urodzinach odkrył te ubrania projektant Tomek Ossoliński i zorganizował w 2019 roku wystawę w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Cieszyła się ogromnym powodzeniem, bo Moda Polska odżyła po latach.

Ty w podobnym czasie odżyłaś jako modelka, bo wróciłaś do zawodu. Skąd wziął się boom na starsze modelki?

Wszystkim się wydaje, że farmacja czy zbrojeniówka to biznes. Ale moda to dopiero jest biznes! Kto ma pieniądze? W większości dojrzali ludzie. Starsze kobiety też chcą dobrze wyglądać, wreszcie je na to stać i nie identyfikują się z modelkami w wieku swoich córek. Dla takich właśnie klientek jesteśmy my, czyli siwiejące modelki.

Zaraz skończę 70 lat, kiedy nie ma już moich rodziców, mogę opowiedzieć, jak brak akceptacji może nas niszczyć.

Ładnie ci w srebrnym kolorze. A może chodzi też o prawdę? Bo jeśli się starzeć, to z godnością.

No może... Ostatnio popularne są takie hasła: „Wiek to tylko liczba” albo „Kocham każdą swoją zmarszczkę”. Nie wiem, czy tak bardzo kocham swoje zmarszczki, ale na razie je akceptuję. Dbam o skórę, nie objadam się i dużo chodzę. Zamiast medycyny estetycznej odmładza mnie „wampirzenie”, czyli czerpanie energii z młodych ludzi.

Teraz już rozumiem, dlaczego autor twojej biografii jest młodszy od Ciebie o trzy dekady.

Nie wiem, czy nazwałabym to biografią. Jest to książka z misją. Pomysł na jej napisanie wypłynął przy okazji wywiadów, których udzieliłam kiedyś na temat dzieciństwa. Nie było ono różowe, bo w naszym domu była przemoc i alkohol. Moja siostra zapłaciła za to większą cenę, bo zapiła się na śmierć. Ja przetrwałam. Za chwilę skończę 70 lat i kiedy nie ma już moich rodziców, zebrałam się na odwagę, aby opowiedzieć o tym, jak brak szacunku i akceptacji może niszczyć dziecko. Podobnie dzieje się w świecie mody. Idziesz na casting i słyszysz, że jesteś za wysoka albo za niska, za chuda albo za gruba. W modelingu cały czas poddawany jesteś ocenie, chwilami okrutnej. Kto to wytrzyma na dłuższą metę?


Rozmawiała: Sylwia Borowska


  • Partnerzy serwisu
  • Warsaw Fashion Week – WFW